30 stycznia, 2014

Rozdział siódmy ,,Dusze co płaczem są zmęczone"


Uznałam, że lepiej będzie kiedy zacznę pisać notki od autorki na początku rozdziału bo wtedy będę miała pewność, że każdy je przeczyta. 
Chciałam Wam podziękować za wszystkie miłe słowa i nie spodziewałam się nawet, że blog ma tylu czytelników :) Dziękuje też za ponad 10 tys. wyświetleń.
Osobiście uważam ten rozdział za swoją osobistą porażkę, opisałam to najlepiej jak tylko potrafiłam, ale nie wyszedł tak dobrze jak się spodziewałam.

Przepraszam za tak długą zwłokę.
Kocham Was. 

@demisiaczek

PS: Jeśli zmieniliście username a chcecie być informowani, to napiszcie o tym w zakładce "Informowani" 



***

,,Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czułem się nieswojo. Nie wiedziałem, jak do niego przemówić, czym go pocieszyć. Świat łez jest taki tajemniczy."- Antoine de Saint Exupery

***
 
~Harry~
 
Każdy nowy dzień był dla mnie przekleństwem. Każdy przynosił tyle samo bólu. Nie wiedziałem czy był nadal taki sam, czy może jeszcze silniejszy. Ból, nawet ten najsłabszy, wyniszcza nas pod każdym względem, wbijając w nasze serce tysiące szpilek, które pozostawiają na nim swoje piętno. Blizny, które są wszędzie. Na nadgarstkach, sercu, duszy...
Przeklinałem lekarzy, którzy przez cały tydzień, trzymali mnie w tej cholernej niepewności, która powiększała dziurę w moim sercu, pozwalając aby wpadało do niej coraz więcej emocji, zarówno tych przyjemnych jak i mniej przyjaznych, a niestety właśnie te drugie, dominowały nad moją osobowością. 
Umierałem, a każdy nadchodzący dzień był jednym z moich ostatnich. Od tego momentu, każdego poranka, budziłem się z tym samym grymasem na twarzy, mówiąc:
"Dziś jest szesnasty lipiec. To mój ostatni szesnasty lipiec. Nie będzie już szesnastego lipca" Następnego dnia powtarzałem tę czynność, zmieniając jedynie datę.
Trochę paradoksalne, prawda? Przecież ja odejdę, a życie na ziemi będzie się dalej toczyło. 

Ale bez ciebie...

Dodał ten irytujący głosik w mojej głowie, który nie wiedział kiedy należy się odezwać a kiedy milczeć. 
Może odchodząc, uczynię to miejsce lepszym niż kiedykolwiek mogło być?
Było to dla mnie równie przygnębiające jak sam fakt, że nie miałem zielonego pojęcia, co w tamtym momencie mogło się dziać z Blair.
Louis kiedy tylko mógł wpadał do mnie aby zobaczyć jak się czuję czy po prostu ze mną porozmawiać. Wystarczyło mi to, że po prostu ze mną był. Poza nim, przez salę przewinęło się mnóstwo osób, które ciągle pytały mnie o te same, bzdurne rzeczy.

Jak się czujesz?
Przynieść ci coś?
Poprawić ci poduszkę?

Rozumiałem, że wynikało to jedynie z ich troski i zmartwienia ale ile razy można się pytać dokładnie to samo co wcześniej?
Najbardziej nie lubiłem tych dni, kiedy byłem tam zupełnie sam jak palec. Zostawałem wtedy ze własnymi myślami, które w najmniej spodziewanym momencie, biegły nie tym torem co powinny. Przerażało mnie to, że znowu zaczynam myśleć o rzeczach, które od dawna nie powinny mieć wpływu na moje samopoczucie. 
Lecz pewnego dnia nastąpił przełom. 
Nigdy nie wierzyłem, że cuda się zdarzają. Nigdy nie doświadczyłem cudu i nie wierzyłem, że kiedykolwiek zobaczę jak czuje się osoba, która nagle z dnia na dzień, jest w stanie zrobić rzeczy, o których wcześniej mogła jedynie pomarzyć.
Słyszałem o cudach, ale w większości wypadków, wydawały się być wymyślone jedynie dla rozgłosu i sensacji. Głusi zaczynają słyszeć, kaleki odzyskują czucie w nogach... Niemożliwe, prawda?
Kiedy chcemy osiągnąć coś z założenia nierealnego, powtarzamy sobie, że wszystko jest możliwe, kiedy mocno się w to wierzy.
Czy cuda się zdarzają? 
Chyba tak... przynajmniej w moim przypadku tak było.
Nie zostałem cudownie uzdrowiony, ale na krótką metę, było mi o wiele lżej na sercu. Wiedziałem jednak, że pewnego dnia ten ciężar znowu wróci i wtedy nie będzie już mowy o cudach czy innych tego typu rzeczach.
Cuda nie zdarzają się dwa razy pod rząd.
Mój stan zdrowia polepszył się, więc zostałem wypuszczony do domu. W przeciwnym razie przesiedziałbym w tym szpitalu, w dosłownym tego słowa znaczeniu, do końca życia. O ile sam wcześniej, na tyle zdesperowany, nie wbiłbym sobie jakiejś igły, przeznaczonej do czysto lekarskich celów, ale dla niektórych może być też ucieczką od jakiegokolwiek cierpienia i bólu. Krócej mówiąc, rozwiązanie idealne dla kogoś takiego jak ja. 
Jednak przy życiu trzymała mnie jedna rzecz, a właściwie osoba. Było ich nawet kilka. Dla nich codziennie rano wstawałem i chociaż bardzo tego nie chciałem, stawałem czoła temu, co przynosił następny dzień. 
Jednak boję się, że pewnego dnia zabraknie mi siły.
A wtedy już nie wstanę. Niczyje ramiona nie dadzą rady ponieść mojego ciężaru.

***

Niepewny tego, co za chwilę się wydarzy, stanąłem przed białymi drzwiami. W sali, do której miałem za chwilę wejść, leżała osoba, którą od dłuższego czasu pragnąłem zobaczyć i świadomość tego, że jeszcze mam na to szansę, trzymała mnie przy życiu, niczym koło ratunkowe, które nie pozwalało mi zatonąć w otchłani choroby. 
Byłem równocześnie ciekaw i poddenerwowany tym jak dziewczyna zareaguje na moją niespodziewaną wizytę po kilku latach nieobecności. Zostałem wykluczony z jej życia. Tak jakbym nigdy nie miał prawa brać w nim udziału.
Nie byłem pewien w jakim stanie ją zobaczę ponieważ ostatnim razem przypominała bardziej roślinę niż człowieka. Było mi przykro ponieważ to miejsce zabrało nam dosyć duży fragment dzieciństwa, który spędziliśmy w szpitalu, zamiast na placu zabaw z innymi rówieśnikami. Wolałem sobie nawet nie wyobrażać jak ciężko musiała znosić spędzanie tu dwa razy więcej czasu ode mnie. Nie wiem czy to prawda, ale z szeptów, które w dosyć niedyskretny sposób były wymieniane między pielęgniarkami na oddziale, dowiedziałem się kiedyś niezbyt ciekawej rzeczy a mianowicie takiej, że Melody, przez całe swoje życie, była w domu cztery razy.
A miała dokładnie tyle samo lat co ja.
Straszne, prawda?
Mimo tego, że znałem ją od wczesnego dzieciństwa to nie wiedziałem o niej wiele, ponieważ wiele spraw wolała utrzymywać w tajemnicy. Nie była zbyt wylewna jeśli chodzi o te sprawy a w mojej pamięci utkwił obraz chudej dziewczyny z uwydatnionymi kośćmi policzkowymi i przerzedzonymi włosami. Jej wielkie, brązowe oczy, aż krzyczały wewnątrz niej, błagając o czyjąś pomoc, którą mam nadzieję, że w końcu otrzymała. Martwiło mnie tylko to, że to nie ja, byłem osobą, która ją z tego wszystkiego wyciągnęła. 
Od postawienia definitywnego wyroku nie widziałem Blair ani razu. W jakiś sposób brakowało mi jej obecności i widoku rozchylonych warg kiedy spała czy niespokojnie się wierciła, rozkopując pościel wokół swojego drobnego ciała. Przywykłem już do takich widoków po kilku nocach spędzonych przy jej łóżku, kiedy nie mogłem zasnąć, wiedząc, że w każdym momencie może się obudzić. 
Czułem się o wiele lepiej ale zdawałem sobie sprawę, że to zasługa końskich dawek leku, które były mi podawane w celu uśmierzenia bólu. Kiedy zostałem przykuty do szpitalnego łóżka, byłem wysługiwany nawet w najprostszych czynnościach, co doprowadzało mnie do szału, chociaż powinienem już dawno przywyknąć do takiego traktowania. Miałem lada moment umrzeć. 
Tylko nieliczni wygrywali z białaczką a ja najwyraźniej nie należałem do tej elity. Osoba, która zostaje powiadamiana o tym, że jej organizm jest powoli wyniszczany przez chorobę musi się liczyć z nieuniknioną wizją śmierci.  Różnorodne terapie i lekarstwa coraz bardziej poprawiają jakość życia chorych na nowotwór, ale kiedy zostałem naznaczony tą chorobą, nie było jeszcze takich sposobów na skutek czego choroba się rozwinęła. 
I tak oto znalazłem się w jednym z moich ostatnich punktów życia. Musiałem napisać listę. 
Teraz pewnie zastanawiacie się o jaką listę, biednemu Harry'emu mogło chodzić. 
Sto postanowień, na sto dni życia. 
Mówi wam to coś? 
Oczywiście tych dni może być więcej, ale kto wie ile tak naprawdę mi zostało? 
Nikt nie miał pojęcia, że już od pewnego czasu tą listę miałem ułożoną w głowie i pozostało mi tylko przelać ją na papier, czego nie mam jeszcze odwagi zrobić.

W mojej głowie nagle pojawił się obraz Blair. Zmarszczyłem nos, tak jakbym czuł zapach krwi, w której leżało jej drobne ciało tamtego dnia. Po moich plecach przeszedł dreszcz emocji, kiedy dotarła do mnie myśl, że sprawczą tego bólu był nie kto inny, jak ona sama.

Z moich przemyśleń wyrwał mnie melodyjny śmiech dochodzący z wnętrza pomieszczenia. Kąciki moich ust mimowolnie uniosły się ku górze kiedy po naciśnięciu klamki zobaczyłem roześmianą, pulchną dziewczynę leżącą na łóżku. Wykorzystałem ten moment kiedy mnie nie widziała aby uważnie jej się przyjrzeć.
Miała średniej długości, kasztanowe włosy, które były świadectwem tego, że powoli wracała do zdrowia. Na jej policzkach zagościł rumieniec kiedy z zapartym tchem rozmawiała o czymś z pielęgniarką, która tak samo rozbawiona, zaczęła coś ustawiać na maszynach monitorujących funkcje życiowe dziewczyny. 

Zauważyłem, że nie była już ubrana w paskudną, szpitalną koszulę, tylko wygodny dres, który opinał się na jej krągłościach. Na kilometr biło od niej optymizmem, czyli cechą, której ostatnimi czasy zaczęło u mnie brakować. Wzruszony tym widokiem próbowałem za wszelką cenę powstrzymać wilgoć gromadzącą się pod moimi powiekami. Spodziewałem się czegoś znacznie gorszego, czego nie mógłbym zapomnieć do końca życia.
Kiedy pielęgniarka skończyła rozmowę, przeniosła swój wzrok na mnie a jej usta ułożyły się w idealną literkę "o" a Melody zdziwiona jej nagłą zmianą nastroju spojrzała w tym samym kierunku.
I nagle poczułem jak serce pęka mi na pół pod wpływem jej spojrzenia. 
Była jeszcze piękniejsza niż ją zapamiętałem. Mimo iż znacznie przybrała na wadze, mogłem dostrzec jej widocznie zarysowane kości policzkowe, które dodawały ostrości delikatnym rysom twarzy. Czekoladowe oczy wpatrywały się we mnie ze zdziwieniem kiedy lewą dłonią pogładziła swoje grube brwi, które swoją drogą bardzo jej pasowały. Po chwili je zmarszczyła i kiedy podszedłem do niej bliżej, po jej policzku spłynęła pojedyncza łza.

-Hazz? - szepnęła, dotykając mojej dłoni tak, jakby się bała, że jestem tylko wytworem jej wyobraźni i mogę w każdej chwili zniknąć. Bez słowa, przyciągnęła mnie do mocnego uścisku, zarzucając dłonie na moją szyję. Wtuliła się w zagłębienie w mojej szyi a ja uspokajającym gestem zacząłem gładzić jej plecy, kiedy usłyszałem stłumiony szloch.

-Gdzieś ty był?- zapytała, a jej głos był stłumiony przez moją koszulkę. Kiedy się ode mnie oderwała i zaczęła uderzać pięścią o mój twardy tors.

Zostawiłem ją.

Złamałem obietnicę.

Nie miałem do niej żalu o to, że się na mnie wściekła. Wiedziałem, że moje postępowanie było złe. Bardzo złe. 
-Czy ty nie rozumiesz jak się o ciebie martwiłam?!- westchnęła, patrząc na mnie swoimi szklanymi oczami a ja reakcji na jej słowa, zmarszczyłem brwi i w duchu modliłem się o to, żeby nie odebrała tego jako coś negatywnego z mojej strony.
Widząc, że ma zamiar jeszcze coś powiedzieć ugryzłem się w język przed zadaniem kolejnego pytania. Wzięła głęboki oddech zanim zaczęła kontynuować. 
-Dlaczego to robiłeś?- zaczęła obrzucać mnie oskarżeniami, które były całkowicie słuszne, ale bałem się do nich przyznać. Chciałem uniknąć tego za wszelką cenę. 
Kiedy jeszcze raz, dokładnie przeanalizowałem zadane przez nią pytanie, zacząłem się zastanawiać o co mogło jej chodzić. Zgrywałem idiotę. Tak, to dobre określenie tego jak w tamtym momencie się zachowywałem.
-Dlaczego chciałeś to zrobić?- na jej pytanie zastygłem w miejscu.
Była zdeterminowana aby dowiedzieć się co mnie gryzło.
Nie lubiłem wracać do okresu w moim życiu kiedy jedyną odskocznią od otaczających mnie problemów były niekończące się próby zniknięcia na zawsze. Sądziłem, że w jakiś sposób pomoże mi to uporać się z problemami i emocjami, które we mnie siedziały. Ranienie samego siebie już mi nie wystarczało, więc zacząłem szukać innego rozwiązania.

Postanowiłem w milczeniu poczekać na to co ma mi do powiedzenia. Nie chciałem i nie lubiłem odpowiadać na to pytanie.
Ku mojemu zdziwieniu, dziewczyna usiadła na skraju łóżka, klepiąc miejsce obok. Powoli usiadłem we wskazanym miejscu i odwróciłem się twarzą w jej kierunku. Mierzyliśmy się nawzajem spojrzeniami siedząc na przeciwko siebie.  Zauważyłem, że niektóre elementy jej wyglądu drastycznie się zmieniły, ale nadal była tą samą Melody, tyle, że w zdrowszej wersji. Uśmiechnęła się blado kiedy wzrokiem zaczęła wodzić po mojej twarzy, zatrzymując się na oczach.
- Nawet oczy masz inne...- szepnęła, nieco się ode mnie odsuwając. Na jej słowa poczułem bolesne ukłucie w sercu. Nie wiem czego się spodziewałem, ale na pewno nie tego. Owszem, zmieniłem się tak jak ona i  żałowałem, że nie mogliśmy widzieć tej przemiany.
- Odpowiesz na moje pytanie?- jej cichy głos, wyrwał mnie z otępienia. Spuściłem wzrok na swoje buty i zacząłem nerwowo skubać dziury w moich spodniach. Adrienne zawsze się ze mnie śmiała, że równie dobrze mógłbym ich nie nosić, ponieważ dziury zrobiły się naprawdę duże i pokrywały większą część nogi, ale nic nie mogłem poradzić na to, że lubiłem taki styl. Kiedy dziewczyna zauważyła, że nie mam zamiaru się odezwać, westchnęła głośno i położyła się na łóżku. Dopiero teraz zauważyłem, że jest podłączona jedynie do kroplówki, co było dobrym znakiem. 
- Jak się czujesz?- starałem się zmienić temat byle uniknąć kolejnego pytania. Zostało mi już ono zadane tyle razy, że zaczęło się odbijać echem w mojej głowie.
- Nie zmieniaj tematu, Harry. Odpowiedz mi. Krótkie pytanie, krótka odpowiedź- powiedziała na jednym wdechu, kładąc się na prawym boku, aby mieć lepszy punkt widzenia na moją osobę. Przygryzłem nerwowo wargę myśląc jak ubrać w słowa to, co czułem. Nagle w mojej głowie pojawiła się pustka. Nie wiedziałem jaką wersję wydarzeń mógłbym jej przekazać i która wydałaby się najbardziej wiarygodna.
- Nie umiem nawet tego wyjaśnić...- przerwałem aby wziąć głęboki oddech i wykorzystać ten moment aby na nią spojrzeć. Ku mojemu zdziwieniu jej wzrok był utkwiony na jakimś obiekcie oddalonym od niej o kilka centymetrów - Przepraszam...- wybąkałem i mentalnie się za to spoliczkowałem. Dziewczyna potrząsnęła głową i spojrzała na mnie ze złością w oczach.
- Ty mnie przepraszasz?- gwałtownie podniosła się z łóżka i stanęła górując nade mną swoją małą sylwetką. Spojrzałem na nią spode łba na co zdenerwowała się jeszcze bardziej - Czy ty nie rozumiesz, że siedziałam przy tobie każdej pieprzonej nocy, kiedy tobie znowu zachciało się zaćpać albo zatruć gazem?!- krzyknęła, po chwili siadając obok mnie. Ukryła twarz w swoich dłoniach i zaczęła głośno szlochać. Poczucie winy ukuło mnie w klatkę piersiową. Zazwyczaj kiedy wybudzałem się ze śpiączki obok mnie była moja mama. Czasem jednak bywało tak, że to miejsce pozostawało puste. Druga opcja była mi bardziej znana. Przez myśl nawet nie przyszło mi, że wcześniej na tamtym miejscu siedziała Melody. Moja mama też nie wspominała, że była u mnie któregoś dnia więc rzeczywiście musiała siedzieć tam w nocy, kiedy nikogo nie było.
Nie zastanawiając się nad tym jaka będzie jej reakcja przytuliłem ją a ona ukryła twarz w zagłębieniu mojej szyi. Przytuliłem ją, czując jak moja czarna koszulka robi się wilgotna od jej łez.  Zacząłem szeptać do ucha brunetki uspokajające rzeczy, pod wpływem, których z minutę na minutę robiła się coraz spokojniejsza. Kiedy w końcu oderwała się ode mnie, wierzchem dłoni otarła łzy z policzków.
- Nigdy więcej tego nie rób, dobrze?- oświadczyła niski głosem. Chwyciła moją dłoń i spojrzała w moje oczy oczy, tak jakby chciała przeniknąć swoim spojrzeniem przez nie, do wnętrza mej duszy. Nie lubiłem składać obietnic bez pokrycia, których nie jestem pewien czy będę w stanie dotrzymać. Nie zdawałem sobie jakie będą tego konsekwencje. Myślałem, że odkąd opuściłem szpital, nie będzie się mną interesować. Sam nawaliłem ponieważ obiecałem, że będę ją odwiedzać i nigdy o niej nie zapomnę.
Nie zapomniałem, zawsze była w moich myślach, marzeniach...
A teraz role się odwróciły.
Kiedy podjąłem decyzję, spojrzałem jej w oczy i powiedziałem to co chciała ode mnie usłyszeć. 
-Obiecuję- powiedziałem cicho a dziewczyna nie mogła powstrzymać uśmiechu cisnącego się na jej usta i mocno mnie przytuliła. Z nią wszystko wydawało się takie łatwe i beztroskie. Zupełnie zapomniałem o wszystkich zmartwieniach i troskach. 
Muszę przyznać, że szybko dała się przekonać. Kiedy zapytałem się, dlaczego tak szybko mi wybaczyła, odpowiedziała poważnie:
-Ufam ci, i wiem, że nie popełnisz tego błędu ponownie.
Po naszej niezbyt komfortowej wymianie zdań przeszliśmy na wiele przyjemniejsze tematy. Okazało się, że Melody jest już zdrowa i od dawna nie przyjmuje chemii. Odrosły jej włosy i jeśli wszystko pójdzie po jej myśli zostanie wypuszczona ze szpitala pod koniec tego miesiąca. Zgrabnie omijałem temat dotyczący mojego stanu zdrowia wobec czego skupiliśmy się na jej osobie, co bardzo mi odpowiadało. Rozmawialiśmy także o innych osobach, które poznaliśmy w tym miejscu. Zasmuciło mnie to, że niektórzy z nich nie mieli tyle szczęścia co Melody.
Po pewnym czasie przypomniałem sobie, że jest jeszcze jedna osoba, którą powinienem odwiedzić. 
Pożegnałem się z brunetką całusem w policzek, co wydało mi się dziwne ponieważ nigdy nie pozwalaliśmy sobie na tak intymne gesty i powolnym krokiem skierowałem się w kierunku windy. 


***


- Jak to jej nie ma?- zapytałem z niedowierzaniem w głosie  - Proszę sprawdzić jeszcze raz - powiedziałem zirytowany. Kobieta zmierzyła mnie wzrokiem po czym beznamiętnym tonem odpowiedziała.
-Nie jestem uprawniona do tego aby przekazywać informacje o pacjentach, przypadkowym osobom. Proszę skontaktować się z lekarzem prowadzącym- powiedziała podnosząc się z krzesła i zabierając ze sobą plik kartek, z którymi skierowała się w kierunku oddziału. Zdenerwowany, przeczesałem dłońmi włosy i usiadłem na jednym z wolnych, plastikowych krzesełek. 

Przecież sobie tego nie wymyśliłem. Ona musiała tutaj być.

Schowałem twarz w dłonie, próbując wymyślić najrozsądniejsze wyjście z tej sytuacji. Po chwili mnie olśniło.

Styles, ty idioto.

Podniosłem się z krzesła i skierowałem się w kierunku windy. Kiedy się przede mną otworzyła, wybrałem przycisk "Parter" i słuchając z pozoru relaksującej muzyki, która w moim przypadku tylko pogarszała sytuacje, starałem się uspokoić myśli, które bombardowały moją głowę. 
Od początku powinno być dla mnie jasne, że jeżeli nie było jej w szpitalu, oznaczało to, że została z niego wypuszczona.

Źle. Bardzo źle.  

Wybiegłem z windy i szybko znalazłem się przed wysokim, obskurnym budynkiem. Rozejrzałem się wokół siebie zdając sobie sprawę z tego, że mojego samochodu pewnie tu nie ma. Zakląłem cicho pod nosem i wyciągnąłem telefon z kieszeni aby sprawdzić na nim godzinę. Louis zadbał o to, żebym nie musiał nosić dodatkowego bagażu więc przywiózł mi jakieś ubranie na zmianę, a brudne zabierał ze sobą do mieszkania. Wiedziałem, że nie mam co na niego dzisiaj liczyć, ponieważ z tego co mi wiadomo musiał wyjechać w jakiejś pilnej sprawie rodzinnej.
Louis i rodzina. Te słowa nie idą ze sobą w parze. Kiedy poznałem Louisa przechodził ten "buntowniczy okres" i zazwyczaj nie było go w domu gdyż wolał ten czas spędzać z przyjaciółmi. To trochę dziwne, że udało nam się wtedy nawiązać jakiekolwiek więzi, ponieważ połowę swojego życia spędziłem w szpitalu lecz mimo wszystko odwiedzał mnie i tym samym poprawiał mi nastrój. Potem kiedy zapoznał mnie z Niallem i Zaynem, wyszło nawet tak, że zamieszkałem razem z nimi. Rodzice Louisa, a właściwie jego matka, stanęła na wysokości zadania. Miała go kompletnie w dupie. Nigdy się do tego nie przyznał, ale wiedziałem, że było mu naprawdę ciężko. Starał się tego nie okazywać, przybierając maskę, którą widziałem za każdym razem kiedy się uśmiechał. Prowadził beztroski styl życia, budując wokół siebie otoczkę z przyjaciół, którzy zawsze go rozśmieszą i wyciągną z dołka. Jego matka co kilka miesięcy miała nowego chłopaka, z którym płodziła kolejne dzieci i w ten sposób Louis ma obecnie pięć sióstr i z tego co mi wiadomo, jego mama jest w bliźniaczej ciąży.
Westchnąłem cicho kiedy spojrzałem w niebo i zobaczyłem, że na niebie nie ma ani jednej chmurki. Zapowiadał się piękny dzień a ja zupełnie nie miałem pojęcia co zrobić ze swoim życiem.
Nie wiedziałem co się stało z Blair, co mnie potwornie martwiło ponieważ nie chciałbym żeby znowu zrobiła sobie coś złego.
Najbardziej zastanawiał mnie fakt, że nie znając jej zupełnie, chcę dla niej jak najlepiej. Wiem, że nie chciałaby litości, ale uczucie jakim ją w tamtym momencie darzyłem, nie można było nazwać niczym innym. To trochę podłe z mojej strony, ale kiedy zobaczyłem ją z tymi wszystkimi bliznami i ranami, poczułem nagłą potrzebę ochronienia ją przed wszystkimi złymi rzeczami i ludźmi, którzy zostawili po sobie ślad na jej i tak już kruchej psychice.
Kiedy wszedłem do dusznego autobusu, zacząłem się rozglądać za wolnym miejscem, ale takiego nie znalazłem więc chwyciłem się metalowej rurki i pochłonięty własnymi myślami, patrzyłem na drzewa za oknem, które mijaliśmy. Po chwili namysłu postanowiłem wejść na dach autobusu, aby napawać się widokami i móc poczuć wiatr we włosach. Kiedy przeszedłem na górne piętro zauważyłem, że jest na nim zaledwie pięć osób, więc usiadłem na tylnym siedzeniu i zacząłem chłonąć wzrokiem każdy zabytek, który mijaliśmy po drodze. Mimowolnie uśmiechnąłem się na widok Big Bena oraz Tower Bridge, tylko po to żeby mój uśmiech zniknął, przy zatrzymaniu się na właściwym przystanku. 
Z moich ust wydobyło się westchnienie, kiedy zobaczyłem wygrawerowany napis Belgrave Road i kasując swój bilet, opuściłem charakterystyczny, czerwony autobus. Znowu czułem strach, który towarzyszył mi za każdym razem, kiedy szedłem do czyjegoś mieszkania. Nie wiem dlaczego, ale nie lubiłem przebywać u kogoś obcego ponieważ czułem się tam jak intruz, który sprawia tylko wszystkim kłopot. Kiedy byłem coraz bliżej kamienicy, zacząłem się zastanawiać czy to był dobry pomysł.
Przecież nie miała pojęcia kim jestem, ani skąd pochodzę. Najprawdopodobniej nawet nie wie, że ktoś tamtego dnia znalazł ją w mieszkaniu, a jeśli wie, to nienawidzi tej osoby z całego serca, za unicestwienie jej planów. 
Jak to zwykle bywa na mniej zadbanych kamienicach, bloki nie są wyposażone w domofony więc bez trudu znalazłem się we wspomnianym budynku. Zapukałem w pierwsze drzwi po lewej, próbując uspokoić swój postrzępiony oddech, który był efektem dużego zdenerwowania, siedzącego we mnie. 
Chyba miałem jakieś deja vu ponieważ jedynym dźwiękiem słyszalnym zza drzwi, była cisza. Mimowolnie przewróciłem oczami i zapukałem w nie ponownie. Znowu nic. Westchnąłem cicho i resztkami nadziei nacisnąłem klamkę, która tym razem nie ustąpiła. Chcąc dać upust swojej frustracji, uderzyłem w ścianę obok na co wymsknął mi się cichy jęk. Spojrzałem na swoją dłoń i niewzruszony faktem, że z moich knykci płynęła krew, wyszedłem z budynku. Skoro drzwi były zamknięte, musiała na sto procent wrócić do mieszkania i je zamknąć.
Były dwie opcje. Albo była w środku i nie chciała mi otworzyć albo gdzieś wyszła. Uznałem, że druga opcja jest bardziej prawdopodobna. Może w końcu postanowiła zburzyć mur, który wokół siebie zbudowała?
Rozważyłem kilka opcji, ale każda z nich wydawała się być nierealna, ponieważ Londyn był naprawdę dużym miastem i mogła być dosłownie wszędzie. Centrum handlowe? Starbucks? Park? 
PARK! 
W myślach odtworzyłem trasę, która prowadzi do parku. Kiedy tam biegłem, moją głowę zaprzątała tylko jedna myśl. 

Nie może mnie zostawić w moim własnym smutku. Nie pozwolę jej odejść. 


Nie pozwolę.

Nie pozwolę.
Nie pozwolę.

Zwolniłem kroku kiedy znalazłem się w miejscu, które przywołało mi na myśl wszystkie najlepsze momenty mojego życia. Cofnąłem się do tego momentu, ponieważ wspomnienia, to jedyne co mi zostało.

Potrząsnąłem głową wyrywając się z amoku. Nie lubiłem rozmyślać o przeszłości, ale mimo tego, dosyć często to robiłem. Dziwne, prawda?
Rozejrzałem się, poszukując kaskady brązowych włosów czy innej charakterystycznej dla niej rzeczy. 
Pamięć mnie zawodziła ponieważ błąkałem się po całym parku, próbując zlokalizować miejsce, w którym zupełnie przez przypadek spotkaliśmy się po raz pierwszy. Moje przypuszczenia co do jej zamiarów odbiegały nieco od normy. Nigdy się nawet nie spodziewałem, że dopuści się do aż tak brutalnego czynu na własnej osobie. 
I wtedy ją zobaczyłem. 
Miała spuszczoną głowę tak, że jej włosy zakrywały twarz.
Wstydziła się? 
Przez chwilę stałem tam w bezruchu aby ją poobserwować. Byłem niemalże pewny tego, że płacze. Mogłem wywnioskować to po drżących ramionach i postrzępionym szlochu wydobywającym się z jej różowych ust. Skuliła się w kłębek na swoim wózku, na co poczułem bolesne ukłucie w środku. 
Wydawała się taka krucha i bezbronna. Tak jak nie rozumiałem powodu jej płaczu, tak bardzo chciałem ją w tamtym momencie przytulić, ale można powiedzieć, że wolałem trzymać się na dystans. Nie znałem jej długo, ale wiedziałem już, że może być nieprzewidywalna. Nie chciałem żeby znowu zrobiła sobie krzywdę.
Zacząłem nerwowo skubać wnętrze wargi, kiedy wyobraziłem sobie przez co ta dziewczyna musiała przejść. Odsunąłem te myśli od siebie i postanowiłem zająć się teraźniejszością i powodem, dla którego płacze. 
Chciałbym wejść do jej duszy i dowiedzieć się co ją trapi, żeby nigdy więcej nie musiała cierpieć. Dzięki niej moja opiekuńcza strona wzięła nade mną górę.
Tak jak ja przeklinam wszystkich lekarzy, którzy mnie wtedy uratowali, tak samo ona musi teraz nienawidzić mnie za to, że uratowałem ją przed definitywnym końcem cierpienia, jakkolwiek dziwnie to zabrzmiało.
Nie lubiłem kiedy ktoś płacze, ponieważ wiedziałem, że musi mieć ku temu poważny powód. Sam nie wiele płakałem i robiłem to tylko w momentach, kiedy na nic innego nie miałem już siły.
Postawiłem stopę na żwirku i powoli zacząłem się przesuwać w kierunku dziewczyny, której spazmatyczny płacz, można było usłyszeć w odległości kilku metrów. Im bliżej byłem, tym bardziej się bałem i martwiłem o nią. 
Nie mogłem tego dłużej słuchać. 
Dziewczyna siedziała tyłem do mnie i najwyraźniej nie słyszała zbliżających się niej kroków. W pobliżu nie było żadnej ławki więc kiedy znalazłem się przy jej wózku, ukucnąłem tak aby widzieć jej twarz. 
Zastygła w miejscu kiedy zdała sobie sprawę z mojej obecności. Zacisnąłem szczękę widząc rękaw jej bluzy, który był zabarwiony czerwoną cieczą o metalicznym zapachu. Nie raczyła nawet na mnie spojrzeć. Nadal trwała w tej samej pozycji i dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że cała się trzęsie. Niemożliwe żeby było jej zimno, ponieważ termometry pokazywały dzisiaj ponad dwadzieścia stopni celsujsza, co nie jest często spotykane w deszczowym i szarym Londynie.
Nie wiedziałem jak zacząć rozmowę. Język uwiązł mi w gardle kiedy się do niej odezwałem.
- Cześć- powiedziałem ochrypłym głosem, próbując ze wszystkich sił powstrzymać uśmiech cisnący się na moją twarz, kiedy zobaczyłem, że spogląda na mnie kątem oka, uśmiechając się pod nosem. Najwyraźniej nie miała zamiaru odpowiedzieć, więc postanowiłem ją wyręczyć w elemencie rozmowy, którego nie lubiłem najbardziej - Jestem Harry, a ty Blair, prawda?- zapytałem delikatnie, próbując jej nie rozjuszyć. Traktowałem ją jak maleńkie dziecko, które w każdym momencie może się obudzić i zacząć przeraźliwie płakać, zakłócając tym samym innym ludziom. To trochę idiotyczne, wiem, ale nie wiedziałem jak w tamtym momencie mogę ją traktować i na ile sobie pozwolić.
Dziewczyna na moje słowa podniosła głowę, wbijając we mnie swój smutny wzrok. Po chwili ze smutnego, zmieniło się na zdziwione. Wyglądała co najmniej tak, jakby zobaczyła ducha. To wrażenie trwało krótko. Szwy z jej twarzy zostały dawno zdjęte, pozostawiając po sobie pamiątkę w postaci blizn. Nie szpeciły jej. Wręcz przeciwnie. Dodawały jej pewnego rodzaju... oryginalności. 
Musiałem powstrzymać się od intensywnego wpatrywania w jej tęczówki, które przyciągały mnie, swoją ciepłą barwą. Jej wargi zacisnęły się w cienką linię a jej wzrok zamienił się w rozzłoszczony.
- Więc to ty jesteś Harry- powiedziała z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. Zmarszczyłem brwi, ponieważ za cholerę nie wiedziałem skąd mogła mnie znać - To ty mnie uratowałeś- powiedziała drżącym głosem i podniosła znowu głowę. Widziałem, że z trudem powstrzymuje łzy, co wywnioskowałem po jej szklanych oczach. Domyślałem się, że taka będzie jej reakcja na wiadomość o tym, że to ja ją wtedy znalazłem, ale nie sądziłem, że lekarze powiedzieli jej o mnie - Jesteś kurwa z siebie zadowolony?- zapytała z przyspieszonym oddechem. Płatki jej nosa poruszały się w szaleńczym tempie kiedy oddychała. Była wściekła, dosłownie. Miałem wrażenie, że za chwilę się na mnie rzuci nie pozostawiając po mnie nawet suchej nitki. Wskazała na swoją dłoń. 
Ona to sobie naprawdę sama zrobiła?
Powstrzymałem chęć chwycenia jej dłoni kiedy wzięła głęboki oddech i zaczęła kontynuować.
- Nie rozumiesz, że chciałam umrzeć? - mówiła dużo a z jej oczu wypływało coraz więcej łez - Nie chcę takiego życia... - szepnęła i nie powstrzymując się już przed niczym, pozwoliła aby spazmatyczny płacz przejął nad nią kontrolę. Bez zastanowienia chwyciłem jej drobne ramiona i przytuliłem do siebie. Ku mojemu zdziwieniu nie odepchnęła mnie. Wręcz przeciwnie. Objęła dłońmi moją szyję i ukryła twarz w mojej koszulce. Klęczałem tam przy niej czując jak moje serce łamie się na pół z każdą kolejną minutą podczas, której musiałem słuchać jej szlochu. 
- Nie płacz, proszę...- szepnąłem i zacząłem ją delikatnie kołysać w rytm wiatru. Zanim zdążyłem się ugryźć w język, powiedziałem coś, czego będę żałować do końca życia, ponieważ nie zdawałem sobie sprawy, że będzie to następstwem wydarzeń, które nigdy nie powinny mieć miejsca - Dlaczego to robisz?- zapytałem, gładząc delikatnie kciukiem, jej zakrwawione miejsce, czując wypuklenia pod swoimi palcami. 
 - A dlaczego tak bardzo ci na tym zależy? - zapytała drżącym głosem spuszczając swój wzrok na ziemię.
Zanim zdążyłem się dobrze zastanowić nad tym co robię, zdjąłem bransoletki, które jeszcze chwilę temu zdobiły moje nadgarstki.
Z zupełnie pustym wyrazem twarzy powierzyłem jej moją największą tajemnicę, o której nikt nie wie. 

Pokazałem to osobie, która rozumiała mnie bez słów. Ona nie musiała nic mówić, ponieważ sama wiedziała, że w takiej sytuacji lepiej jest po prostu milczeć. 
Nawet nie wiem kiedy przyciągnęła mnie do siebie i zaczęliśmy oboje płakać.
Pozwoliłem łzom na ucieczkę, której szukały od bardzo dawna. Płakałem bo nie umiałem sobie z niczym poradzić. Szukałem tego samego wyjścia co ona i w żaden sposób nie mogłem tego powstrzymać.
Mówią, że przez całe życie nosimy krzyż na swych ramionach, który w chwili śmierci, przerzucimy nad przepaścią. Jeśli jest on wystarczająco długi, przejdziemy po nim bez problemu i znajdziemy się w upragnionym miejscu. Jeżeli skracamy go popełniając akt psychicznego samobójstwa, spadamy w przepaść. 
A kiedy jesteśmy na dnie, umieramy.
Umieramy z samotności, żalu, cierpienia, bólu... z wszystkiego co może nam zaoferować świat.
Tyle, że jeszcze nie wiemy, że z tej przepaści jest wyjście. Jedno wyjście awaryjne, zostawione w zanadrzu. 
Może tym wyjściem jest serce osoby, która potrzebuje tego samego?

,, Pozwólmy naszej boleści, łzom i westchnieniom żałosnym w zmęczonych duszach przycichnąć. Płacz, co nam serce rozdziera, nie przyda się nam już na nic"* 


*Homer, Iliada, Lament Andromachy  

***

~jeśli przeczytałeś/aś zostaw po sobie komentarz :)


16 komentarzy:

  1. Co... Ty uważasz, że ten rozdział Ci nie wyszedł? On jest NIESAMOWITY, naprawdę. Kocham toff i to, jak dokładnie wszystko opisujesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. nie wiem dlaczego mówisz, że ten rozdział ci nie wyszedł, bo jest on świetny, genialny i cudowny ♥
    masz naprawdę ogromny talent.
    czekam na kolejny rozdział.
    @BTRakamyworld

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie chcę się powtarzać, ale to jest świetne i z każdym rozdziałem podoba mi się jeszcze bardziej.
    @JaZiemniak_

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jest nie samowity i idealny xx

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham twojego bloga. Jest taki.. oryginalny! Uwielbiam tę historię, a teraz, gdy oni się już poznali, nawet jeszcze bardziej! Ten moment w parku jest od dziś moim ulubionym z całego opowiadania *.* Genialny rozdział. Czekam na kolejny <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowny! Cudowny! Cudowny!

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękny jest ten rozdział. Jak z resztą, każdy. Szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia, czym różni się jeden mój komentarz od drugiego, ale trudno.
    Cieszę się, że Harry spotkał się z Melody. Na pewno mu to w pewnym sensie pomogło, ale dziwię się jej, że uwierzyła mu, gdy złożył obietnicę. Owszem. Ufała mu, ale czy można ufać osobie, która tyle razy podjęła się próbie samobójczej? Nie. Bo w chwilach, gdy się na to zdobędzie nie myśli o innych. Myśli tylko o bólu i jego końcu. Dlatego trzeba przy tej osobie być. Po prostu być i sprawić by poczuła, że jesteśmy dla niej. Tylko i wyłącznie dla niej.
    Co do spotkania z Blair. Strasznie się cieszę, że w końcu ono nastąpiło! Poznali się tak oficjalnie, nareszcie. Harry się przed nią otworzył. To jest dla niego dobre. Tym bardziej teraz, gdy wydano mu wyrok. Osobiście nie mogę sobie wyobrazić, że on umiera. Dlatego mam nadzieję, że jakoś z tego wybrniesz.
    Dziękuję ci za napisanie tego rozdziału. Nie mogę się doczekać kolejnego.
    Trzymaj się mocno xx

    OdpowiedzUsuń
  8. Po prostu CUDO :* Czekam na kolejnyy <3
    -
    http://you-and-i-fanfiction.blogspot.com/
    -
    Pozdrawiam! Xx
    / Haz.

    OdpowiedzUsuń
  9. Więc jak zwykle pozostawię po sobie jakiś komentarz tutaj... ale pozwolisz, że resztę napiszę w mailu.
    Rozdział jak zwykle cudny <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Kocham to opowiadanie!Jest cudowne! Świetnie piszesz! Strasznie ciesze się ze spotkania Harrego i Blair, tylko czekałam a ten moment. Nie mam weny, wiec nie mam pojęcia co jeszcze mogę napisać.W każdym razie czekam nn
    http://shrovetide-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Kochammm :** kiedy nn?

    OdpowiedzUsuń
  12. KIEDY NASTĘPNY?
    CUDNE OPOWIADANIE!! ♥

    OdpowiedzUsuń
  13. Jejj.. nie mogę się doczekać nowego rozdziału.
    Cudowne opowiadanie! <3

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten rozdział jest taki cudowny, zresztą, jak całe Twoje opowiadanie. Masz naprawdę ogromny talent! Wszystko opisujesz tak dokładnie, szczególnie uczucia. Każde zdanie jest takie dopracowane i dokładne, poza tym miałam już dość tych wszystkich ff z bad boy'ami, więc dobrze jest znaleźć coś innego. Na pewno będę tu często zaglądać. :)

    OdpowiedzUsuń
  15. piękny, niesamowity..
    kocham Cię <3 :"(

    OdpowiedzUsuń